Inne Życie

Rpg i Reszta

Raport z Sesji 26.01.2010 Neuroshima

Published by Menelaos under on 14:35
A więc wracamy do "pięknego" świata po wojnie atomowej. Poprzednio nasza dzielna drużyna ukradła samochód pakując jego właściciela do bagażnika. Do tej pory nie bardzo rozumiem jaki był tego sens, ale cóż takie jest życie... znaczy granie.

A więc ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Wszystko pięknie, ładnie do pierwszego skrzyżowania. Tu bowiem okazało się, że jak to przed wojną istnieje sygnalizacja świetlna, a my nie mamy pojęcia co to. Udało nam się na szczęście nie spowodować karambolu i połapać się o co chodzi z kolorami na tych słupach ( "Czerwone stój, zielone jedź, a żółte nie mam cholera pojęcia do czego służy" ). Jadąc dalej wynikł kolejny problem - nie mieliśmy pojęcia gdzie jest ratusz. Jedyne o czym wiedzieliśmy to, że jest w centrum. A więc trzeba było się zatrzymać i kogoś zapytać. Tak też zrobiliśmy - jako najbardziej normalnie ubrany i wyglądający wysiadłem na parkingu i od miejscowych chłopaków dowiedziałem się jak przebić się przez to miasto. W międzyczasie trzeba było pogrozić facetowi w bagażniku bo zaczął się dobijać. No i musiałem załagodzić sprawę ze strażą miejską gdyż źle zaparkowaliśmy - pieprzyli coś o jakiś liniach na jezdni czy jakoś tak. Grunt że ruszyliśmy i wiedzieliśmy mniej więcej gdzie jest ratusz. Parę minut i niezliczoną ilość klaksonów później udało nam się zaparkować przed ratuszem. Była godzina 17.30, a więc do pierwszych bomb zostało nam jeszcze ok. 4 godzin.

Tu jednak pojawił się problem zasadniczy dla dalszego przebiegu przygody...
Nigdzie nie było widać żadnego drzewa choćby trochę przypominającego widziane przez nas w wizji. Na terenie centrum były trzy miejsca - parki: Pierwsze przed ratuszem nie miało nawet krzewów. Drugie wokół Cinematrix'u ( czy jakoś tak - jak się przekonaliśmy wielkiego multikina ) również było tylko trawnikiem. Trzecie to był najprawdziwszy park okolony drzewami, ale z żadnym wybijającym się wyglądem bądź rozmiarami. Musieliśmy więc wrócić do ostatniego punktu zaczepienia czyli do ratusza. Tu szczerze powiedziawszy humory wszystkich grających zaczęły się łamać - nikt nie lubi jak czegoś szuka, a nie wie czego i gdzie to znaleźć. Usiedliśmy więc na trawniku - na tym niby deptaku na przeciwko ratusza - i czekaliśmy co się wydarzy. Z daleka widzieliśmy jak ktoś, najpewniej zaalarmowany dźwiękami wydobywającymi się z naszego bagażnika wezwał policję, która tego nieszczęśnika po niedługim czasie wypuściła i zajęła się szukaniem nas. Nie mieli pojęcia, że mają nas w zasięgu wzroku więc w myśl zasady "najciemniej pod latarnią" nawet nie ruszyli w naszą stronę. Riv ( Adrian ) i Indiana ( Paweł ) jednomyślnie postanowili że następnym razem żadnych dodatkowych "pasażerów" nie będziemy zabierać.

Chwilę potem czas się skończył i znów usłyszeliśmy głos syren przeciwlotniczych. Jedna z pierwszych o ile nie pierwsza bomba ( rakieta? ) uderzyła właśnie w ratusz rozpieprzając cały praktycznie budynek i parking. Patrzyliśmy na to jak zaczarowani. Jeszcze przez chwilę wyglądaliśmy czy nie zmaterializuje się jakieś drzewo, gdy ujrzeliśmy jak z ratusza zaczyna wydobywać się chmura gazu. Widzieliśmy jak ludzie krztusząc się i kaszląc padają na ziemię. Pamiętając ból śmierci - nawet takiej która jest tylko wytworem naszej wyobraźni - zaczęliśmy uciekać. W tym samym czasie panika, strach już zbierały swoje żniwo. Na ulicach karambole, w sklepach szaber, tratowanie ludzi, gdzieś z dala strzały, kolejne bomby spadające w całym mieście. Wpadliśmy do jakieś małej restauracyjki, przedarliśmy się na tyły do wyjścia dla personelu. Indiana chciał tam pomóc jakiejś stratowanej kobiecie jednak tracił tylko czas - umarła mu na rękach. Ja cały czas szukałem wzrokiem jakiejkolwiek studzienki kanalizacyjnej. Miałem nadzieję że gaz tam dostanie się najpóźniej a i tunele pozwolą może wydostać nam się z miasta - co za naiwność. Wypadliśmy więc na podwórze. Jedyną drogę zastawiała siatka. Razem z Riv'em szybko poradziliśmy sobie z nią i ruszyliśmy wąską alejką. Na jej końcu płonący samochód ( najwyraźniej jakiś wypadek ) zagradzał nam drogę. Szybki pomysł - okno w piwnicy - spalił na panewce kiedy po jego wybiciu jakiś desperat krzycząc " to moje miejsce " - zaczął do nas strzelać. Pozostało jedno - okno na parterze - wspięliśmy się do mieszkania jakiejś przerażonej kobiety, która kurczowo ściskała w ramionach córeczkę. Powiedzieliśmy jej o bombach i kazaliśmy zaprowadzić do wyjścia. Droga prowadziła przez korytarz na, który w pewnej chwili wypadł jakiś wariat z bronią i zaczął do nas pruć. Szybki refleks moich kumpli i facet rozpłaszczył się na ścianie, a my ruszyliśmy dalej biegiem. W jednym z pokoi stał telewizor, na który zwrócił uwagę Indiana - jakiś facet zdawał relację sprzed budynku ratusza mając jakieś przypominające maskę gazową urządzenie na twarzy. Jednak i jego chyba po chwili zabił śmiercionośny gaz. Kamera kręciła dalej i Paweł ujrzał jak przed ratuszem wyrasta wielkie drzewo o krwistych liściach. A więc to tak!

Jednak nikt nie lubi umierać, więc biegliśmy dalej. Wypadliśmy przez główne drzwi na ulicę już niemal ciągnąc kobietę z córką, jak i Jane, która zaczęła opadać z sił. Indiana zaczął kaszleć, mnie też już brakowało tchu. Najlepiej trzymał się Riv i to on otworzył wejście do kanałów na środku jezdni. Kiedy spojrzałem w tą ciemność odezwał się lęk - strach, którego nawet najtwardszy facet nabawiłby się po tym co ja przeżyłem w podziemiach Wallmart. Ale o tym może kiedy indziej... Ani kobieta ani jej córka już do kanału nie dotarły. Ich słabe przedwojenne organizmy zabił gaz. My zeskoczyliśmy najszybciej jak się dało - była jeszcze nadzieja.

Ciemność, mrok, strach, dezorientacja to uczucia jakie nam towarzyszyły gdy parliśmy do przodu trzymając się ścian. Nie mieliśmy światła. Nagle ruch, światło. Mało zawału nie dostaliśmy a to tylko jakiś przestraszony facet z latarką. Przekonaliśmy go żeby nam towarzyszył i oświetlał drogę. Po jakimś czasie, gdy z Jane i Indianą - który to praktycznie nie przestawał kaszleć - nie było już dobrze tunel się skończył. Przed nami została już tylko drabinka w górę. Facet z latarką w tym momencie wyzionął ducha. Ta perspektywa czekała i nas za chwilę jeśli czegoś nie uda nam się znaleźć bądź zrobić. Riv wspiął się na drabinę jednak właz na jej końcu okazał się ponad jego siły. Spadł z powrotem do nas. W tym momencie ja już ledwo trzymałem się życia a Indiana wydając razem z Jane ostatnie tchnienie leżeli martwi. Adrian z oddającym do bólu klimat tekstem " kurwa, kurwa, kurwa" ruszył ostatni raz do włazu. Tytanicznym wysiłkiem ( i dobrym rzutem ) udało mu się otworzyć klapę - jednak tam nie było ratunku. Przynajmniej jego śmierć zastała na powierzchni.

Łup...

I znów to zasrane radio, znów wybój, ponownie z daleka dostrzegamy stację benzynową. Jasny gwint. Jane rozwala radio - o czym prawdę powiedziawszy wszyscy marzyliśmy - i stwierdza, że nie da już rady. Chce byśmy ją zostawili. Jest blada, ledwo mówi. My wyglądamy niewiele lepiej, gdyż budząc się za każdym razem w jakiś sposób czujemy się gorzej i gorzej. Musimy się spieszyć. Riv jako najemnik nie ma żadnych skrupułów by zostawić Jane, ja nadal mając do niej żal - również przystaję na jej propozycję - Indiana nie mówi nic... Tego dnia w dobrze odgrywającym postać Pawle to mnie strasznie zaskakuje jako, że był on z nią najbliżej, obiecał się nią opiekować... Widziałem po minach innych, że nie rozumieją...

Ruszyliśmy w stronę stacji. Jane miała tam dotrzeć o własnych siłach by nas nie kojarzyli. "Może uda nam się jeszcze spotkać" - to jej ostatnie słowa.

I od tego momentu nie wiem czy rozluźnienie, czy późna pora czy coś innego spowodowało, że komunikacja na linii MG - Gracze umarła. On nie zrozumiał co my chcemy zrobić my nie rozumieliśmy co on nam opisuje. Efektem tego było wjechanie przez nas zdezelowanym powojennym autem do centrum przedwojennego miasta, zatrzymanie nas przez policjanta z drogówki. Jako, że nie chciałem znów spędzić tego dnia w areszcie sprowokowałem małą dywersję, a mianowicie bezpośrednio przed policjantem dałem w twarz Riv'owi ( musielibyście widzieć miny i słyszeć śmiech jaki za chwilę się podniósł ) po czym zacząłem uciekać. Zdezorientowany gliniarz zawahał się - tego mi było trzeba - po czym ruszył za mną. No to chłopaki każdy w swoją stronę też zaczęli wiać. Policjant widzący, że sprawy wymykają się spod kontroli zrezygnował z pościgu za mną i wrócił do swojego motoru ( chwilę wcześniej Paweł miał pomysł by nim uciec ) wzywając posiłki.

Ogólny śmiech, rozluźnienie spowodowały, że zaczęliśmy rozmawiać poza sesją jak do tego doszło. Powód - niezrozumienie. By nie psuć sobie dalszej zabawy postanowiliśmy zrobić mały powrót do momentu gdy pożegnaliśmy się z Jane, zakończyć sesję i na następnej słuchać już uważniej. No i cała akcja z policjantem na darmo...

T
aki był koniec kolejnego "Dnia Świstaka". Do następnego razu.

1 komentarze:

Unknown pisze... @ 10 lutego 2010 19:50

stary oby tak dalej !!!!!!!!!!!!!!
Paweł

Prześlij komentarz

 

Archiwum